niedziela, 9 lutego 2014

Weekendowo....

Oj dawno już mój organizm nie potrzebował tak chwili oddechu jak po mijającym tygodniu, czuła się mocno wypompowana :(. Tydzień był naprawdę intensywny i pracowity, a zaczął się jak to mawiają od "szewskiego poniedziałku". Nie funkcjonowało to co akurat było istotne co oczywiście utrudniło mi pracę, a roboty miałam od groma. Może i lepiej było się nie irytować tylko przyjąć to do wiadomości i czekać cierpliwie na pomoc kolegi informatyka? No tak, ale znacie mnie już na tyle dobrze i wiecie, że moje profesjonalne podejście do tego co robię chce by wszystko było na tip top a tu się nie dało :(. No nic, mówi się trudno i jakoś z tym trzeba żyć, nie można kumulować w sobie złych emocji bo to nikomu nie służy. Jakoś przetrwałam ten dzień by w kolejnym okazało się, że następne rzeczy nie działają jak trzeba, na szczęście tylko chwilowo. Pomna wcześniejszych rad kolegi wzięłam głęboki oddech i zajęłam się głupotami, starając się przejść nad problemem do porządku dziennego. No i udało się, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak to już jest z techniką, awarie w dużej mierze się da usunąć tyle, że komplikują normalne funkcjonowanie i zaburzają spokojny system pracy. Na szczęście od środy wszystko poszło już niesamowicie z górki i w ogromnym tempie minęły kolejne dni. Cieszę się, że to wszystko tak ładnie się zaczęło kręcić, że jest tyle pracy, planów i wyzwań. Wiecie, że kocham to co robię, cieszy mnie każdy sukces jaki uda nam się odnieść i nie bronię się absolutnie przed intensywniejszą pracą. Zwyczajnie to był trudny tydzień i nie tyle ja sama co mój organizm zaczął domagać się chwili odpoczynku. Zaczęłam zaliczać wpadki co z pewnością wskazane nie jest. Wczoraj mimo soboty działałam na polu domowych spraw, masę zrobiłam, ale z mojego roztargnienia zaliczyłam wpadkę z ciastem. dacie wiarę? Taka perfekcjonistka, a ciasta to już moja domena. Zapomniałam do pięknie wyrośniętego ciasta ze śliwkami dodać drugiej części mąki, pół soboty przygotowań i musiałam ciasto wyrzucić bo za nic nie chciało się upiec :(... No to taki drobny sygnał by wrzucić nieco na luz i odpocząć, szczególnie, że od jutra znów masa pracy mnie czeka. Cieszą mnie nowe wyzwania, ale zastanawiam się jak to wszystko ogarnąć i temu podołać by miało ręce i nogi? Na szczęście nie jestem sama, jesteśmy zespołem i razem jakoś to wszystko uporządkujemy, damy radę bo nie może być inaczej, w końcu dążymy drogą do sukcesu :)
Na szczęście emocjonalnie jest nieźle choć znów nie do końca udało mi się zrealizować moje postanowienia. Kolejny raz okazuje się, że kiedy postanawiam być chłodniejsza, mniej okazywać swoje uczucia, mniej oczekiwać od życia, od Niego dostaję więcej :). Taki paradoks... Jest naprawdę dobrze i samą mnie to zaskoczyło bo ostatnio nic na to nie wskazywało, ale to utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że dobrą drogę obrałam. Najfajniejsze rzeczy otrzymujemy od życia kiedy ich najmniej oczekujemy...
Za oknem świeci piękne słońce, wczorajszy wieczór na niebie był pięknym pokazem migoczących gwiazd i połówki jakże wyrazistego księżyca. Jest naprawdę pięknie i trzeba to doceniać, trzeba takimi drobnostkami się cieszyć. Tak więc dzisiaj leniuchowanie, gazetki, książka, spokój, kumulowanie energii na tydzień intensywnych wyzwań. A Wy jakie macie plany? Co na niedzielny obiad? U mnie kluseczki śląskie i surówka z czerwonej kapusty przepisu Joanny z Kwestii Smaku , a do tego bitki, mniam, mniam, polecam!
Zauważyliście zmianę tła? To Irlandia, morze w promieniach słońca, listopad, tak pięknie, cudowne miejsce. Jak się Wam podoba?
Słonecznej, leniwej niedzieli, a i miejcie wyrozumiałość dla mojego zapracowania. Dziękuję :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz