wtorek, 15 maja 2012

Sentymentalne wspomnienia

Witajcie Kochani!

Jak się macie po niezbyt ciepłym i słonecznym weekendzie,czy u Was również "zimna Zośka" tak się daje we znaki?Mnie jest zimno i tak jakoś ponuro,pewnie dlatego ogarnęły mnie sentymentalne wspomnienia,a moje myśli powędrowały do Cork-miejsca na ziemi,które zawsze budzi we mnie ciepło i radość.Szczerze mówiąc zanim tam dotarłam zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to miasto,nie wiem czemu kojarzyło mi się z maleńką mieściną gdzieś na skraju cypelka jak na przykład ichniejsza "stolica smakoszy":) czyli Kinsley.Uśmiecham się na wspomnienie tej nazwy bo generalnie ciężko zrozumieć dlaczego to miejsce miałoby być stolicą smakoszy,owszem deser jadłam tam pyszny,ale wiele ichniejszych "specjałów" tak bym nie określiła.Cóż maleńka,urokliwa mieścina,fajna na jednodniową wycieczką,ale na dłuższą metę można się tam zanudzić.
Na szczęście Cork okazało się zupełnie innym miejscem i odnalazłam tam cząstkę siebie.Zamykam oczy i widzę te wszystkie malutkie uliczki w ścisłym centrum,pełne ludzi pędzących gdzieś w swoją stronę,z różnych stron świata.Na każdym kroku jednak słychać polski i czasami nawet można spotkać kogoś z Krakowa,niesamowite przejechać taki kawał drogi i spotkać człowieka,którego nigdy nie spotkałoby się w Krakowie.Szerokie ulice,samochody jadące w przeciwnym kierunku,uśmiechnięci,życzliwi ludzie,którzy pozdrawiają cię na każdym kroku i chętnie pomagają w odnalezieniu miejsca,którego akurat szukasz.To też było dla mnie dużym zaskoczeniem,tu niejednokrotnie sąsiad nam się nie odkłoni,a tam obcy ludzie pozdrawiali mnie na ulicy czy w autobusie.Pomnik małego gazeciarza,ichniejszy symbol stojący w centrum miasta,codziennie popołudniu świeże wydanie "Evening Echo",które oczywiście można kupić w sklepie,ale również od gazeciarza,który na całe gardło woła "Echo,Echo" i tylko tam brzmi to tak niesamowicie.Niziutka zabudowa daje wrażenie,że nad nami jest ogrom nieba,ogromna przestrzeń,której tu w Krakowie niestety się tak nie odczuwa:(Wiecznie zielone trawniki i drzewa,kwitnące krzewy i kwiaty i to nawet w listopadzie czy grudniu.A cudowna atmosfera w tamtejszych pubach,z irlandzką muzyką na żywo albo opowieściami tamtejszych "bajarzy' - niesamowite przeżycia.Oczywiście deszcz i watr potrafią też nieźle dać w kość,szczególnie,że deszcz często pada w poziomie:),a niejednokrotnie jak wiało to miałam wrażenie,że za chwilę uniesie mnie w górę.Człowiek wracał do domu w opłakanym stanie,przewiany na dziesiątą stronę,ale "pachniał wiatrem" i to było cudowne.Nie wspomnę już o oceanie i widokach,które się nad nim rozpościerały a był w godzinę drogi samochodem od Cork - z pewnością jedyne w swoim rodzaju i niezapomniane wycieczki.
Pewnie zastanawiacie się po co wracałam skoro tam było tak pięknie mimo niejednokrotnych trudów dnia codziennego?Cóż nie jestem jak może kiedyś wspominałam typem wędrowca i człowieka,który świetnie sobie radzi bez bliskich mu osób.Tu było i jest znacznie więcej i dlatego wróciłam,nie nadaję się na emigranta mentalnie i duchowo,ale zawsze będę ciepło wspominać tamte czasy,a miejsce cały czas jest głęboko w moim sercu,na zawsze już tam pozostanie.No i mam cichutką nadzieję,że może jeszcze kiedyś będę mogła się tam wybrać na kolejną wycieczkę.Pozdrawiam gorąco i załączam kilka widoków z tego urokliwego miejsca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz